czwartek, 31 stycznia 2019

Prawie Daczka, czyli jak nie zwariować w Holandii.




Pierwszy raz w ramionach zimnej Holandii.

Kwiecień 2017. Wylądowałam. Po czterech latach nauki daczowskiego języka nareszcie mogłam poczuć słodki smak holenderskiego powietrza. No chyba trochę poleciałam Mickiewiczem. Żadne słodkie, żadne zimne. Powietrze jak powietrze. Mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że  Polska to dopiero ma powiew. Bryza nad Bałtykiem albo halny w Tatrach... Jedyne w swoim rodzaju. Ale wróćmy do Holandii. Wtedy nie zdawałam sobie nawet sprawy, że za jakiś rok Holandia stanie się moim domem.

Na samym początku studiów na każde pytanie: "Ej, ale uczysz się tego dziwnego języka tylko po to, żeby wyjechać na tulipany do Holandii? Przecież z sadzonkami się nie rozmawia“, odpowiadałam, że absolutnie do żadnej Holandii nie wyjadę! Kocham Polskę, dobrze mi w niej i basta. Och jakże naiwna byłam. I los dal mi pstryczka w nos. A raczej w serce. Bo tak o to holenderska ziemia w grudniu roku najobfitszego przyniosła plon w postaci G. A ja dla tego plonu całkowicie straciłam i serce i głowę.

Czerwiec 2018. Wylądowałam. Po raz... któryś. Nie zliczę ile kilometrów zrobiłam tym różowym samolotem w ciągu roku (uroki związku na odległość). Tym razem zero świeżego powietrza. Uderzył mnie taki skwar, że całe ciało krzyczało: litości! Ale ja trafiłam na lato wyjątkowe. Takie, które w Holandii jeszcze długo wspominane będzie jako te  najbardziej upalne i z rekordowymi temperaturami. No i zdecydowanie nie było latem typowo daczowskim. Ale pogodę w tamtym momencie odczuwała tylko skora. Serce zajęte było analizowaniem. Czy dobrze robię? Czy się tutaj odnajdę? No i najważniejsze. Czy ja kiedyś w ogóle zostanę Daczka?


*Ten post otwiera nowa serię na moim blogu. Blogu zaniedbanym, ale zdecydowanie nie zapomnianym. Odkąd pamiętam kochałam pisać. Parę lat temu prowadziłam nawet bloga, ale niestety zaniechałam tego zajęcia na długo. Zdecydowanie za długo. Czas na odkurzenie mojego największego hobby i powrót do korzeni. Tym razem nadaje z holenderskiej ziemi. To jak, jesteście ciekawi, jak potoczyła, a raczej toczy się nadal, moja przygoda na wygnaniu? 

niedziela, 1 stycznia 2017

Plany na styczeń.



Jak zawsze styczeń skłania nas do refleksji i nowych założeń. Plany, postanowienia... na tym właśnie opiera się atmosfera nowego roku do lutego. Potem magia zmian ulatuje i spotykamy się z szarą rzeczywistością. Jedni rezygnują z #NOWYJA szybciej, inni trzymają się do kwietnia, a pozostałym udaje się wdrożyć plan na całe życie. 

Ale wiecie co? Uwielbiam atmosferę planowania i zapisywania swoich rocznych założeń. Czuję, że początek nowego roku jest czystą kartką, która pozwoli nam stworzyć piękną przyszłość. Autentycznie rozpływam się i skaczę jak pięciolatka, kiedy jest czas na te zapiski. Chociaż nie ukrywam, że skakać to ja będę jak uda mi się moje marzenia spełnić. Fakt, nie wspomniałam Wam, że moje postanowienia noworoczne są jednocześnie moimi marzeniami. A to jest chyba ważna informacja. Oczywiście nie będę udawać, że od ich spełnienia zależy moje życia, ale...


POSTANOWIENIA NOWOROCZNEGO, KTÓRE STANĄ SIĘ ESENCJĄ ŻYCIA MEGO:

Miało być pięknie, od punktów, w równoważnikach zdań. Ale nie będzie. Będzie po mojemu. Czysto minimalistycznie. W kilku słowach. Chcę, żeby ten rok był najpiękniejszym z dotychczasowych pozbawiony wszechobecnego pesymizmu, konsumpcjonizmu i strachu przed samym sobą.

I tak będzie. A dlaczego? Bo ja tak chcę :)

A jak z Waszymi postanowieniami na 2017? 


niedziela, 20 marca 2016

Szczęście raz.



Mam ochotę popływać trochę w swoich myślach o przemijaniu. A jak mam na coś ochotę, to jestem jak rakieta nie do zatrzymania. Nadchodzę! 

Czasami brzmię jak 70 letnia kobieta ze sporym bagażem doświadczeń. Ale tylko czasami i tylko dla siebie. Bo na szczęście  innych, moje mało pozytywne myśli zatrzymują się na etapie umysłu. Osobistego oczywiście:) 

Skończyłam 22 lata. Mało czy dużo? To nie jest ważne. Liczba jak liczba, ba, nawet wiek jak wiek. Całkiem zgrabny zapis, dwie dwójki... Symetria i piękna parzystość zachowane. Nie ma się do czego przyczepić. Ale nie o tym. Każdy z nas ma jakąś fobię. Pająki, otwarte przestrzenie. Jest tego dużo. Ja nie lubię nowych początków. Sylwester- nie kręci mnie, Nowy Rok- podobnie. Ale urodziny to inna bajka. Mała Ania z wypiekami na twarzy oczekiwała 20 marca rok w rok. Wiadomo, prezenty. Ale dorosła Ania już te wypieki straciła. Oczywiście mogę je sobie zawsze sztucznie dorobić za pomocą różu. Przecież nie na darmo tracę tyle czasu na urodowy yt. No, ale to tylko maska, prawda?

Teraz podstawowe pytanie. Skąd wzięła się moja szczera antypatia do celebracji urodzin? Poczekajcie. Ja urodziny celebrować lubię. Nie mogę znieść tylko utartych schematów(na każdym polu życia, ale o tym kiedyś). Wszelkiej maści social media kreują swoje it girls, które dzielą się z nami perfekcyjnym życiem na poziomie celebrytek z Hollywood. Kwiatki, czekoladki, prezenciki, uśmiechy... Idealnie. Sama lubię oglądać takie zdjęcia. Przecież to przyjemne dla oka, a nawet dwóch. No przyznaj się:) Ale oglądanie, a bezmyślne kopiowanie to dwie różne sprawy. A z tej drugiej może narodzić się  frustracja.

Bądźmy szczerzy. Za tymi zdjęciami kręci się biznes. I to spory. Sponsorzy i spece od reklamy wkładają tam wiele kasy. I nie ma w tym nic złego. Mamy XXI wiek. Internet to maszyna do zarabiania. Chodzi mi o to, że nasze życie może wyglądać zupełnie inaczej i być pięknym. Pewnie nawet piękniejszym i szczęśliwszym. Dlatego to nie wizerunek jest ważny w tym dniu, a wnętrze. I kiedy stwierdzasz, że magia urodzin uleciała w siną dal, potraktuj to jako najbardziej normalną rzecz na świecie. Tak widocznie jest. Trudno. Moja odleciała na Księżyc:) Ale wiem, że na pewno jeszcze wróci. A ja muszę być cierpliwa i na nią poczekać.

 

PS Chyba wracam na poważnie. Błagam... Wracam na poważnie:)



poniedziałek, 28 września 2015

Zaczynamy!



Jesień, a może wizja początku nowego roku akademickiego, zawsze nastraja mnie do zmian. Ten rok nie mógł być inny. Postanowiłam wrócić do pisania. Od kiedy tylko pamiętam to właśnie taka forma wyrażania własnych myśli sprawiała mi największą frajdę. Kilka miesięcy temu zrobiłam duży krok i założyłam kanał na yt. Nie zrozumcie mnie źle. Lubię nagrywać krótkie filmiki i dbać o odpowiednie wyrzucenie słów ze swojego szalonego umysłu, ale to właśnie blog pomagał mi się relaksować na takim poziomie, który mnie satysfakcjonował. 

Czym więc będzie moje kolejne miejsce w sieci? Na pewno powstaje z potrzeby serca. Chcę się dzielić swoimi przemyśleniami na tematy, które zaprzątają duszę. Nie zatrzymam się tylko na weganiźmie czy minimaliźmie, ale pójdę o krok dalej. Wezmę pod lupę również pozytywne nastawienie do życia, zdrowy, a może raczej higieniczny styl życia, a nawet podstawowe zagadnienia psychologiczne(ale tylko te, o których mam jakiekolwiek pojęcie:). 

Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną i poznacie lepiej moje podejście do życia. Pozdrawiam!